Witamy.
Dzisiejsza odsłona gastrofazy poświęcona będzie istotnemu elementowi dziedzictwa narodowego - Paprykarzowi Szczecińskiemu. Czapki z głów. Ten konkretny egzemplarz wyprodukowany został przez PPH "Rekin" z Brzeźnicy.
Wygląd opakowania:
Krótko i na temat. Żadnych zdjęć, upiększeń. Prosta, czysta forma, czyli w sam raz taka, jaka należy się produktowi kultowemu. Paprykarz nie wymaga reklamy. Jeśli chodzi o nas - paprykarz mógłby być sprzedawany prosto z podłogi - i tak byśmy go jedli.
Skład:
Jaka miła odmiana po tych wszystkich mielonkach! Ani śladu wieprzowych skórek. Brak obecności oddzielonego mechanicznie mięsa kurcząt oraz witamin z grupy E. Jest za to całkiem rozsądna ilość ryb morskich. Niemalże słychać szum fal. Wszystko tak naturalne jak stosunek przerywany.
Ryby i cebula zadbają o niezbędne witaminy, ryż wspomoże trawienie i osłoni żołądek, koncentrat pomidorowy zajmie się nagromadzonymi wolnymi rodnikami... Żródło wiecznej młodości. Jesteśmy pewni, że bogowie na Olimpie jedli paprykarz... Już się nie możemy doczekać otwarcia puszki.
Otwieramy puszkę:
Hmm. Nie do końca tego się spodziewaliśmy. Na powierzchni znajduje się zakrzepła masa o kolorze, jakiego nie da się inaczej określić jak tylko "sraczkowaty". Ogólny fekalny klimat wzmacniają białe zierenka ryżu, czające się przy powierzchni produktu. O ile dobrze pamiętamy - paprykarz powinien być bardziej czerwony niż, z braku lepszego słowa, brązowy.
Dajmy nura do środka:
Arrr, na Neptuna! W miejscu, gdzie zawartość nie dotyka ścianek puszki, utworzyła się ciemnobrązowa twarda skorupa. Mamy coraz silniejsze wrażenie, że ryż który jest składnikiem tej konserwy, i który tak mruga do nas filuternie oczkami, już wcześniej komuś pomógł w trawieniu... Jedyne co przekonuje nas o tym, że mamy do czynienia z produktem rybnym a nie z obornikiem jest zapach.
Konsumpcja:
Przypominam, że cały czas zajmujemy się Paprykarzem Szczecińskim. To, co widać na zdjęciu to nie jest efekt naszego kucnięcia nad talerzem. Możliwe, że wcześniej ktoś kucnął nad puszką, ale my nie mamy z tym nic wspólnego. Aż do tej chwili...
Uff. Na szczęście to jednak ryba... O dziwo, produkt okazał się całkiem jadalny. Klasyczny smak paprykarzu, który nauczyliśmy się cenić i szanować. Przyprawiony w sam raz, lekko ostry z twardymi ziarnami ryżu. Okazuje się, że nie taki diabeł straszny. Gdyby nie te ości wchodzące co chwilę w zęby, byłoby całkiem OK. Moglibyśmy się jeszcze przyczepić, że paprykarz jest nieco za suchy, ale wobec naszych wcześniejszych obaw - jest to rzecz marginalna i zupełnie pozbawiona znaczenia.
Grunt, że przetrwaliśmy. Jesteśmy z siebie dumni.
Podsumowanie:
Paprykarz Szczeciński PPH "Rekin" to gastronomiczna kolejka górska. Trwoga przeplata się z ulgą i przyjemnością. Po otwarciu, wygląd produktu może zmusić tych o słabszych żołądkach do przemyślenia przejścia na wegetarianizm. Przejścia połączonego z długą wizytą w toalecie. Ci, którzy zachowają zimną krew lub wykażą się brakiem wyobraźni, wynagrodzeni zostaną klasycznym smakiem, sporą dawką odżywczych składników i piorunującym zapachem z ust.
Do zobaczenia.
P.S.
Przypomniało nam się, co opowiadał nasz znajomy, który pływał po trawlerze, na temat produkcji paprykarzu. Podobno wszystkie odpady z sieci rybackich, wraz z muszlami itd, trafiają na statku do maszyny zwanej "wilk". Jest to wielki młyn z zębami, który mieli to wszystko, razem z kiepami robotników, guzikami od koszuli i niepopularnymi członkami załogi. Masa, która wyjeżdża z tej maszyny zagłady, po dodaniu ryżu i innych składników, trafia do puszek a potem na półki w sklepach, jako paprykarz właśnie...
Mniej wiesz, lepiej śpisz.
Do usług...