2010-02-16

Blog Roku - catering

Lieber Gastrofanen!
Zgodnie z obietnicą, w dzisiejszej notce opiszemy Wam pokrótce frykasy, jakimi uraczono nas w Warszawie na Gali Bloga Roku. Natomiast tutaj, znajdziecie kilka ogólnych uwag o samej Gali.
Z góry przepraszamy za małą ilość i podłą jakość dokumentacji fotograficznej, ale warunki (kiepskie światło i brak statywu) uniemożliwiły nam zrobienie satysfakcjonujących ujęć.

Do ad remu.
Jak już się chwaliliśmy, Gastrofaza została zaproszona do udziału w Finale konkursu na Blog Roku, co wiązało się z przyjazdem do stolicy Mazowsza. 
Była to dla nas rzadka okazja żeby narobić obory na salonach (tego nigdy za wiele) a także, żeby odważnie przekroczyć granicę, jaka oddziela gastronomię, którą zajmujemy się z reguły, od frykasów jakimi napychają się możni i piękni tego kraju (a przynajmniej możniejsi i piękniejsi od nas).

Bankiet po Gali obfitował w następujące atrakcje: darmowa puszka Red Bulla na ryj (wydawana przez dwie zmęczone Panie z przyklejonymi do twarzy półprofesjonalnymi uśmiechami), szampan i wino (które szybko się skończyły - naszej dziewczynie udało się upolować jedynie dwie lampki szampana i jedną lampkę wina, zanim oznajmiono jej, że jeśli chce się dalej alkoholizować, to następną dawkę C2H5OH może sobie dostarczyć wchodząc najpierw w jej posiadanie drogą kupna. My mieliśmy lepiej, bo nie pijemy alkoholu, a woda była niereglamentowana), oraz koreczki, kanapeczki i gwóźdź programu - podgrzewacze z chabaniną. 

Kanapki:
Kanapki wyglądały jak na zdjęciu powyżej. Kawałki bagietki z mlaśniętym centralnie serkiem wiejskim / pastą rybną (w zależności od wersji), upstrzono sałatą, paskami papryki i innymi warzywnymi atrakcjami. Całość prezentowała się poprawnie, choć z butów na jej widok nie wyskoczyliśmy. Ot - zwykłe kanapki, nie różniące się niczym od tych, które moglibyśmy sobie zrobić sami, gdyby tylko zechciało nam się poświęcić więcej niż 1,5 minuty na przygotowanie posiłku.
Podobnie ze smakiem, o którym można powiedzieć, że był politycznie poprawny - nie zaskakiwał niczym, ani pozytywnie, ani negatywnie. Był sobie gdzieś tam po prostu.
Dużym plusem rzeczonych kanapek (i koreczków też), był natomiast fakt, że dostępne one były z dostawą pod sam pysk - po sali krążyły kelnerki, które co chwilę podtykały nam tacę, więc nie musieliśmy nawet wstawać. Przez te kilkadziesiąt minut naszego życia, czuliśmy się jak jakaś maharadża albo inna Królewna Śnieżka... 
Ach...

 

Podgrzewacze z chabaniną:
Jedno z pomieszczeń okupował stół zastawiony baterią podgrzewaczy wypełnionych rożnego rodzaju produktami mięsnymi. Wokół podgrzewaczy kłębił się tłum, a w tłumie my - balansujący talerzem, pokrywkami od podgrzewaczy i sztućcami w rytm popchnięć, dźgnięć łokciami i chuchania w kark, jakie zwykle towarzyszą Polakom owładniętym szałem żerowania (szczególnie, gdy żarcie jest darmowe i jest go niewiele).
Planeta Małp.
O dziwo, poradziliśmy sobie nie najgorzej i już po chwili, trzymając nad głową wypełniony talerz i wołając wokół "Uwaga! Przepraszam! Kurwa! Uwaga!", przedarliśmy się przez tłum i dotarliśmy do stolika, roniąc po drodze jedynie trochę sosu (pana w szarym garniturze serdecznie przepraszamy). 
Z uwagi na wielką popularność, jaką cieszył się stół z ciepłym żarciem, przepełnieni obawą że może dla nas nie starczyć - nawaliliśmy sobie na jeden talerz większość dostępnych specjałów.
Oto co udało nam się upolować: (od góry, zgodnie z ruchem wskazówek zegara): niezidentyfikowane mięso 1 (przypuszczalnie jakaś część krowy), nieokreślona ryba, gulasz, niezidentyfikowane mięso 2 (przyozdobione kawałkiem papryki).
Mięso 1: było lekko twarde, czym sprawiło nam trudność, bo nie dopchaliśmy się do noży, więc zmuszeni byliśmy pożreć całe na jeden kęs. Nienajgorsze w smaku, w wyglądzie też niczego sobie, choć małe.
Ryba: biała ryba, smakująca dokładnie tak, jak biała ryba smakować powinna. Czyli rybą. Danie zawierało bonus w postaci ości (sztuk: jedna).
Gulasz: jak gulasz. Bez rewelacji. Z wyglądu przypominał nam nieco danie, które testowaliśmy kilka lat temu. Na szczęście tylko nieco. 
Mięso 2: wariacja na temat kotleta. Również nie rzuciła nami o podłogę.
Podsumowując - sprawa z ciepłym bufetem miała się podobnie jak sprawa z kanapkami. Nie było się do czego przyczepić, ale nie było też nad czym cmokać.

Wnioski:
Mamy pełną świadomość, że dane nam było jedynie liznąć wierzchołek góry lodowej, jakim jest żarcie dla tzw. VIPów i trudno na tej podstawie wyciągać jakieś kategoryczne wnioski, jednak my i tak pokusimy się o nie, wsparci doświadczeniami z tych kilku wcześniejszych bankietów i rautów w jakich dane nam było partycypować.
Współczesnemu cateringowi imprezowemu przyświeca jeden cel - ma on smakować każdemu, a jako że takie uśrednienia z reguły równają w dół, żarcie na tego typu imprezach raczej nie jest w stanie wywołać łez rozkoszy ani paroksyzmów kulinarnego orgazmu. 
Dania te przypominają kibica przy brydżu - są ciche i bezwonne. Nie wzbudzają emocji, poza wszechogarniającą nudą (jeśli nudę w ogóle można zaliczyć do emocji). Słowem - jeśli ktoś, tak jak my, jest uzależniony od gastro-adrenaliny, nie ma czego szukać w podgrzewaczach i na tacach na tego typu spędach. 10 minut po zjedzeniu zaserwowanych nam potraw zapomnieliśmy, że w ogóle coś jedliśmy. 
15 minut później, z uwagi na brak wrażeń i darmowego alkoholu, opuściliśmy pomieszczenie pracownicze i w poczuciu niespełnienia udaliśmy się do bazy, gdzie czekały na nas chipsy z Lidla...





2010-02-12

Gastrofaza na tarczy

Szalom,
Niniejszym informujemy, że na wczorajszej Gali finałowej konkursu na Blog Roku, Gastrofaza pomyślnie zrealizowała opcję 3 (patrz poprzedni wpis) zakładającą niezdobycie żadnych wyróżnień i honorów.

Tak, też uważamy, że to skandal, spisek i że, ogólnie biorąc, świat schodzi na psy...

Zrobiliśmy za to kilka zdjęć frykasów serwowanych w czasie bankietu po Gali.
Opis naszych kulinarnych/stolicznych perygrynacji przedstawimy, jak już wrócimy do domu - czyli najprawdopodobniej po weekendzie.

Dziękujemy, tym którzy trzymali kciuki za Gastrofazę, i tym, dzięki których głosom Gastrofaza miała szansę dostać się do finału, pojechać na koszt Onetu do Warszawy i wysłuchać serwowanego w trakcie Gali koncertu super-grupy z Rzeszowa - zespołu muzyczno-rozrywkowego Pectus:).
O szczęśliwy dniu!

:)

Grzesiek

2010-02-01

Gastrofaza w finale!

Aloha!
Miło nam poinformować, że Gastrofaza dostała się do finałowej trójki w swojej kategorii w konkursie na Blog Roku!

Opcje są trzy:
Opcja 1: Gastrofaza wygrywa swoją kategorię i dostaje laptopa. Bezprzewodowa pornografio - nadchodzimy!
Opcja 2: Gastrofaza zgarnia pulę i do powyższego wyróżnienia dokłada nagrodę główną lub któreś z wyróżnień (kupon na wycieczkę) i jedzie w świat w poszukiwaniu kolejnych świństw do testów.
Opcja 3: Gastrofaza nic nie wygrywa, wraca do domu, wyciera nos w rękaw i udaje, że nic się nie stało, szczęśliwa, że dzięki udziałowi w konkursie udało jej się przynajmniej zmobilizować się do częstszych testów...

Czy wygramy cokolwiek - okaże się 11 lutego na Wielkiej Gali Finałowej (czy jak ją zwał) w Warszawie. 
Tak.  
Gastrofaza pojedzie w delegację do stolicy, gdzie będzie się wycierać po salonach i, z mieszaniną ciekawości, podejrzliwości i strachu, testować catering. 

Zatem to jeszcze nie koniec trzymania kciuków!
P.S. Krytykom powyższej decyzji (bo są i tacy - o, zgrozo!) mówimy: zawiść jest okrutną kochanką...