Z tego co widać, pod naszą nieobecność, na Gastrofazie nastąpiły pewne zmiany. Mamy tu na myśli te je**ne wyskakujące reklamy – nie mamy z nimi nic wspólnego, nikt nam za nie nie płaci i nikt nas o zgodę nie pytał. W związku z tym – jeśli macie pomysł jak się ich pozbyć, będziemy zobowiązani za wszelkie informacje. Piszcie na okha@wp.pl lub zostawcie instruktażowy komentarz. Tylko działając wspólnie będziemy mogli uczynić Gastrofazę miejscem przyjaznym i wolnym od reklamowego szumu tła.
To tyle w kwestii ogłoszeń parafialnych. Pora przejść do tak zwanego meritumu czyli testu Przysmaku Majora i Przysmaku Kaprala – dwóch konserw produkcji firmy PMB S.A. z Białegostoku.
Wygląd opakowania:
Całości designu (cóż za piękny, staropolski wyraz) dopełnia zdjęcie rogatywki majora Wojsk Lądowych (w przypadku przysmaku majora) oraz menażki wojskowej Wojska Polskiego (w przypadku przysmaku kaprala). Kreatywne połączenie tradycji z nowymi trendami we wzornictwie przemysłowym. Dżezi.
Wszystko to tworzyło by wrażenie prostej potrawy dla prawdziwych mężczyzn, gdyby nie fakt, że obie puszki zaopatrzone są w wygodne otwarcie. Psuje to nieco efekt macho, bo przecież ogólnie wiadomo, że prawdziwi mężczyźni do otwierania konserw najchętniej używają wyciągniętego z cholewy noża.
Skład:
Przysmak majora z kolei to nic innego, jak mielonka – 78% mięsa świni, tłuszcz, sól, przyprawy i konserwanty.
Bliższa analiza składu obu konserw ujawnia jeden zastanawiający składnik – migdały. Wieje luksusem. Zaiste długą drogę przeszła mielonka od czasu, gdy główny jej dodatek stanowiły skórki wieprzowe i mięso oddzielone mechanicznie z kurcząt...
Podsumowując – wychodzi na to, że firma PMB S.A. idzie z duchem czasu i traktuje korpus podoficerski – podstawę każdej nowoczesnej armii – w sposób uprzywilejowany i z dbałością o jego zdrowie. Każdy szanujący się kapral zapewne doceni brak konserwantów w swoim pożywieniu. Co innego major – ten, jak widać, zeżre wszystko, byleby tylko robiło dobry podkład pod wódę w czasie balangi, znaczy... w czasie narady sztabu oczywiście.
Otwieramy puszkę:
Biel aż bije po oczach. W obawie przed ślepotą śnieżną staraliśmy nie wpatrywać się zbyt mocno w zawartość puszki, ale kilka pobieżnych rzutów oka w zupełności wystarczyło. Całość zalana jest grubą warstwą tłuszczu, tworzącą prawdziwie jaskiniowy krajobraz.
Tłuszczowe stalaktyty i stalagmity prężą się w słońcu, ciesząc oko każdego domorosłego speleologa i grożąc miażdżycą od samego patrzenia. Pod białymi tworami kryje się różowe mięso (?) z przyprawami.
Mimo, że wzrok dostarcza nam atrakcji rodem z horrorów klasy B, zapach okazuje się być zadziwiająco przyjemny. Kojarzy nam się z dobrze przyprawionym domowym smalcem. Do przysmaku kaprala proponujemy podchodzić z zamkniętymi oczami.
Teraz przed szereg zapraszamy przysmak majora.
Podczas otwierania, na twarz i ręce trysnęło nam trochę bezbarwnego płynu. Mimo naszych obaw, nie dawał on objawów bycia żrącym (brak dymiącej dziury w dłoni), natomiast dawał objawy bycia słonym. Hmm. Czy to objaw zepsutej konserwy, czy też po prostu przysmak majora cieszy się, że nas widzi? Strach myśleć. Na szczęście okazuje się, że jest tego płynu w środku więcej, więc kilka uronionych kropli nie zaważy na ogólnym odbiorze tego dzieła sztuki kulinarnej.
Wnętrze konserwy ukazuje nam różową mielonkę z ciemniejszymi cętkami upstrzoną po bokach białymi grudami tłuszczu. Jako, że środek konserwy znajduje się wyżej niż jej części przylegające do ścianek, całość tworzy wrażenie ogólnej oklapłości i chorowitości, a klasyczny mielonkowy zapach utwierdza nas jedynie w przekonaniu, że majorzy w naszej armii są albo zbyt apatyczni, albo notorycznie zbyt pijani, aby zwracać uwagę na to, co jedzą.
Konsumpcja:
Producent nie kłamał – 95% słoniny w postaci tłustych, białych fal, wręcz wylewa się z otwartej puszki. Tłuszcz jest tu wszechobecny. Z uwagi na ten fakt, przysmak kaprala nadaje się bardziej do rozsmarowywania na chlebie niż do jedzenia prosto z konserwy, co w warunkach bojowych stanowić może spory minus. Słone, miękkie grudy rozpuszczają się na języku pozostawiając na nim wyraźny smak przypraw. Całość smakuje jak mdły, przesolony smalec, stanowiąc jednak zarówno doskonałą bombę kaloryczną, jak i niezły lubrykant na te samotne noce w okopie, gdy tęsknota wkrada się w serce, a najbliższą Ci istotą jest towarzysz broni, wierny kumpel z plutonu... OK, STOP.
Przysmak majora. Utarło się sądzić, że oficerowie w armii jadają całkiem nieźle. Gastrofaza z radością obala ten mit raz na zawsze. Przysmak majora to klasyczna mielonka, twarda i różowa, jakich wiele gościło już w poprzednich odsłonach naszych testów. Doprawdy, wiele określeń przychodzi na myśl podczas konsumpcji mielonki, ale „przysmak” na pewno nie jest jednym z nich. Resztę napisaliśmy w poprzednich testach, więc nie ma sensu się powtarzać.
Nie do końca usatysfakcjonowani wynikami naszych badań, postanowiliśmy popuścić nieco wodze fantazji i wykonać eksperyment kulinarny, polegający na zmieszaniu obu potraw w menażce wojskowej. Niestety, to zbratanie korpusu oficerskiego z podoficerami nie dało oczekiwanego przez nas efektu synergii. Nasza mieszanka smakuje jak mielonka maczana w smalcu, jak wyrok śmierci na arteriosklerozę...
Wnioski: Drodzy przedstawiciele firmy PMB S.A.! O ile nie do końca rozumiemy powody (poza marketingowymi, rzecz jasna), jakimi kierowaliście się nadając swoim produktom nazwę „przysmak”, o tyle dziękujemy Wam za Wasz wkład w informowanie konsumentów, że służba w armii to nie tylko parady, chwała i za mundurem panny sznurem.
Uświadomiliście nam, że służba to ciężka i niewdzięczna, pełna wyrzeczeń i rozczarowań. No bo wyobraźmy sobie sytuację przeciętnego majora, który po ukończeniu studiów oficerskich i mozolnej wspinaczce po drabinie kariery, odkrywa, że przysmakiem zarezerwowanym dla niego na tym szczeblu wojskowej hierarchii jest zwykła mielonka. Wyobraźmy sobie kaprala, który szedł do armii licząc na przygodę i pieniądze, a dostał chleb i konserwę z wypełnioną sadłem. Ku chwale Ojczyzny.
Jest to w sumie doskonały sposób na oddzielenie mężczyzn od chłopców, bo żołnierz, który nie zdezerteruje na widok któregoś z „Przysmaków” ma zaiste stalowe morale i jest w stanie znieść wszystko...
Przy okazji przyszła nam do głowy nazwa na nasz miks mielonkowo-słoninowy: „Nemesis Mięsno-Tłuszczowa”. Prawa autorskie zastrzeżone.
P.S. Niniejszym ogłaszamy, że już rzygamy mielonką i więcej jej testować nie będziemy. No chyba, że trafi się nam coś zupełnie wyjątkowego...