2008-04-23

Ostrygi i małże. Powrót do królestwa Małej Syrenki

Witamy w kolejnym wydaniu Gastrofazy, które, zgodnie z obietnicami, zabierze Was znowu, drodzy Czytelnicy, do magicznego podwodnego królestwa Małej Syrenki.

Prosimy o oklaski dla ostryg i małży podwędzanych w oleju firmy Graal!

Wygląd opakowania:
Kolorowe kartonowe pudełeczka skrywają płaskie, pozbawione oznaczeń puszki. Trzeba przyznać, że opakowania prezentują się całkiem estetycznie i, w odróżnieniu od puszki z poprzedniego testu, nie prowokują odruchu ucieczki. Mimo to będziemy czujni. Zbyt długo już robimy w tym biznesie, żeby dać się zwieść kolorowej marketingowej propagandzie.
Zdjęcia na pudełkach przedstawiają sugerowany sposób podania obejmujący muszelki, cytrynę i natkę pietruszki. Wszystko wygląda estetycznie i elegancko, jednak my pozwolimy sobie zachować zdrowy sceptycyzm – nie raz już okazywało się, że to, co producent przedstawia na opakowaniu ma się do rzeczywistego produktu tak, jak obietnica orgii z udziałem 3 luksusowych modelek ma się do samotnej masturbacji w rozpalonym słońcem TOI-TOIu.

Skład:
Nic co by mogło wzbudzić nasze wątpliwości. Naprawdę.

Małże/ostrygi podwędzane, olej, sól. Czysta natura, nieskażona chemicznymi dodatkami. Nawet nie przychodzi nam do głowy żaden głupi żart na ten temat. Nudy.
Idźmy zatem dalej...

małże/ostrygi

Otwieramy puszkę:
Taaak...
Widywaliśmy już gorsze rzeczy.

Widywaliśmy również lepsze rzeczy, i trzeba przyznać, że było ich więcej...
Pierwsze skojarzenie, jakie mieliśmy po otwarciu obu puszek było takie, że ktoś zamienił opakowania i przez przypadek sprzedał nam mające trafić na azjatycki rynek niedźwiedzie szyszynki (po lewej) i małpie jądra (po prawej).
Mniam.

Zbliżenie ujawniło więcej szczegółów, w których, jak utarło się mówić, tkwi diabeł. Obecności Szatana co prawda nie wykryliśmy, ale lepiej zachować ostrożność, bo mógł się przecież przesunąć na dno opakowania podczas transportu...

Tak więc, z najwyższą czujnością, zbliżyliśmy się do obu puszek celem kontrolnego sztachnięcia, mającego dostarczyć nam danych dotyczących zapachu...
I nic spektakularnego się nie stało...
Ostrygi pachną olejem i wędzarnią – w sumie można się było tego spodziewać, ale i tak został w nas jakiś niedosyt. Małże z kolei pachną świeżym olejem silnikowym. Wyjaśnienia mamy dwa.
Wyjaśnienie 1. Tak pachnie olej sojowy, którego użyto w zalewie.
Wyjaśnienie 2. W pobliżu miejsca, z którego pochodzą nasze małże, rozbił się kiedyś tankowiec.
Ogólnie – nic strasznego. Pod warunkiem, że zamkniemy oczy, bowiem ostrygi i małże podwędzane w oleju należą bez wątpienia do kategorii potraw, które lepiej wąchać niż oglądać...

Konsumpcja:
Nie no, to jest przesada... Przeklinamy fakt, że nie stać nas na robienie testów homara lub kaczki w pomarańczach. Bycie niższą klasą średnią jest do dupy...
No ale trudno. Mamy misję społeczną, z której nie zrezygnujemy tylko dlatego, że zrobiło nam się niedobrze na widok tego, co zaraz zjemy. Przecież to nie pierwszy raz. Weźmy się w garść, zróbmy parę głębszych wdechów, policzmy do dziesięciu...
Tobie Ojczyzno...

Poszło.

Małże są lekko słonawe, a ostrygi lekko słodkie. Oba produkty – zdecydowanie mdłe, ale nie w sensie braku wrażeń smakowych. Dojmujące poczucie mdłości wynika raczej z faktu, że nasze kubki smakowe z całej siły starały się myśleć o czymś innym...
Na przykład o tym, że faktura wnętrza ostrygi przypomina nadzienie do pierogów (pod warunkiem oczywiście, że farsz do ruskich robiłoby się z torfu i jajek muchy, a całość zawijałoby się w skórę ściągniętą z króliczego embrionu).

Ogólnie w ustach został nam dziwny posmak, który, jak się zdaje, tylko Domestos jest w stanie zwalczyć, bo, póki co, zagryzanie kostką toaletową nie pomaga...

Wnioski:
Przyznajemy nie bez dumy, że ostatnie dwie odsłony Gastrofazy przesunęły granice naszych możliwości (braku odpowiedzialności?) o wiele dalej w kierunku bram kulinarnego piekła, niż byśmy się spodziewali. I zrobiliśmy to wszystko na trzeźwo! Niesamowite.
Tak czy inaczej – liczyliśmy na nagrodę. Tyle naczytaliśmy się o skarbach z dna mórz, że wydawało nam się oczywiste, że któraś z otwieranych dziś puszek zawierać będzie perłę, lub przynajmniej 5PLN za fatygę.

Niestety.
Jedyne, co zyskaliśmy po zjedzeniu małży i ostryg podwędzanych w oleju, to poczucie satysfakcji z dobrze wykonanej, nikomu nie potrzebnej roboty, skurcze żołądka i wielki respekt przed produktami firmy Graal.

W mądrych księgach (no dobrze, na wikipedii) jest napisane, że ostrygi i małże to jedna z najstarszych potraw znanych ludzkości. Żal nam naszych przodków. Nie dość, że nie mieli internetowej pornografii, nie dość, że drżeli ze strachu przed prehistorycznymi potworami, wielkimi leniwcami i włochatymi nosorożcami wielkości posła Ryszarda Kalisza, to jeszcze jedyną perspektywą kolacji była dla nich wizja oślizgłych mięczaków żywiących się świństwem unoszącym się w zimnych wodach wszechoceanu. Nic dziwnego, że żyli po 30 lat...

Swoją drogą - czapki z głów przed pierwszym człowiekiem, który zjadł ostrygę...

Tym bardziej zastanawia nas fakt, że ostrygi uznawane są dziś za danie ekskluzywne i wykwintne, a bogaci ludzie są w stanie zapłacić równowartość naszych miesięcznych dochodów za porcję tych, z braku lepszego słowa, frykasów. To tylko potwierdza naszą teorię, że bogaty człowiek zje wszystko – nawet jeśli będą to zajęcze bobki w sosie ze świńskich racic – byleby tylko kosztowało to więcej niż wynosi pensja kelnera i nazywało się po francusku.

A przecież Biblia wyraźnie mówi (Biblia Tysiąclecia, Kpł. 11, 10-12):
10. Ale każda istota wodna, która nie ma płetw albo łusek w morzach i rzekach spośród wszystkiego, co się roi w wodzie, i spośród wszystkich zwierząt wodnych, będzie dla was obrzydliwością.
11. Będą one dla was obrzydliwością, nie jedzcie ich mięsa i brzydźcie się ich padliną.

12. Wszystkie istoty wodne, które nie mają płetw albo łusek, będą dla was obrzydliwością.

Trudno się z tym nie zgodzić, choć mamy podejrzenia, że umieszczając powyższe nakazy w Biblii, Stwórca miał na myśli nie tylko dbałość nasze wrażenia estetyczne. Chciał także, zdaje się, zaprowadzić kontrolę nad ludzkim życiem seksualnym (doprawdy, seks to jedna z największych obsesji monoteistycznych bóstw. Niebiańscy psychoterapeuci mają z pewnością pełne ręce roboty...).
Skąd ta teza?
Otóż stąd, że, jak wykazali naukowcy, ostrygi mają dużą zawartość cynku, który wpływa na produkcję testosteronu, a co za tym idzie, na męskie zdolności seksualne. Mięczaki te są również uznawane za afrodyzjak.
Zapewne stąd bierze się cała ta boska małżowa prohibicja.
Mimo to, dziwi nas bardzo ta przezorność, bo po konsumpcji ostryg i małży podwędzanych w oleju, nie poczuliśmy podniecenia, a raczej niesmak i brak chęci do czegokolwiek...
Chociaż nie, moment...
Coś jakby drgnęło...
Chyba jednak coś czujemy...
Chodź do tatusia Mała Syrenko...

Ooo yeah...