Wygląd opakowania:
200 gramowa puszka* w elegancką kratę wygląda całkiem zachęcająco. Całość aż krzyczy Scotland, Scotland! Napisy na konserwie informują nas, że mamy do czynienia z produktem tradycyjnym i oryginalnym, choć, tak między nami, nie sądzimy aby ktoś kiedyś wpadł na pomysł podrobienia haggisa…
Na odwrocie dział marketingu firmy Grant’s oznajmia nam, że w trzymanej przez nas konserwie zamknięty jest autentyczny Smak Szkocji. Smak pisany z dużej litery… Ladies and Gentleman z Grant’s Foods Scotland – z całym szacunkiem, ale to my osądzimy, czy Wasz produkt może opisany używając wyrazu smak… Jeśli jest coś, czego w gastrofazie nie lubimy najbardziej (oprócz SPAM Chopped Pork and Ham i Tłuszczowo – Wieprzowej), to jest to nachalna propaganda, usiłująca wmówić nam, że to co jemy, faktycznie nam smakuje i chcemy jeszcze.
Kolejną kwestią jest fakt, że producent, jak i cały kraj, jest dość mocno zakorzeniony w przeszłości, bo na niedużej przecież puszeczce aż 5 razy użył słowa „traditional”.
W takim razie zmierzmy się wreszcie z tą tradycją i sprawdźmy czy w niej zasmakujemy…
Skład:
Przechodzimy do sedna. A sedno w przypadku haggisa wygląda tak, że swą sławę zawdzięcza on prostemu faktowi, że zrobiony jest głównie z owczych płuc. Ale nas to nie odstraszy, pochodzimy przecież z narodu, który wymyślił zupę z kaczej krwi i kartofle bryzgane…
Przy okazji omawiania składu, dodać należy, że taki naprawdę tradycyjny haggis podawany jest na talerzu, wepchany w owczy żołądek – niestety taka wersja nie jest dostępna w sklepach. Może kiedyś uda nam się znaleźć takiego gdzieś w restauracji. Póki co, musi nam wystarczyć konfekcjonowany przemysłowo, ale równie (jak chce producent) tradycyjny haggis z puszki.
Oprócz płuc owczych znajdziemy w puszce kaszę, szkocką wodę (w odróżnieniu zapewne od parszywej angielskiej wody, tfuj, chark, zgiń przepadnij…) a także tajemniczy beef suet. Jako, że wyraz „suet” jest nam nieznany, przeprowadziliśmy dochodzenie i odkryliśmy, że jest to ni mniej, ni więcej, tylko tłuszcz z okolic nerek owcy, krowy etc. Mniam.
A zatem…:
Otwieramy puszkę:
Gładka powierzchnia; zbita i twarda substancja organicznego koloru. To ciemniejsze to zapewne płuca, to jaśniejsze – proso. Te małe, białe plamki na powierzchni, to musi być niechybnie ów tajemniczy „suet”. Nie bez dumy stwierdzamy, że widywaliśmy już bardziej przerażające wnętrza konserw…
No dobra. Skoro zostaliśmy już sobie właściwie przedstawieni, wywabmy haggisa z jego blaszanego domu i odpowiednio spreparujmy. A jeśli wywabianie nie zadziała, jak informuje nas instrukcja, należy otworzyć puszkę z drugiej strony i stosując brutalną siłę fizyczną wypchnąć delikwenta na patelnię. Ay, ay Sire.
Po otwarciu konserwy z drugiej strony, haggis zaprezentował nam swoje mniej cywilizowane, plemienne oblicze. Nie podda się bez walki, to pewne. Ale i my do strachliwych (oraz rozumnych) nie należymy. W końcu nasi przodkowie przegrali co najmniej 7 powstań, pomniejszych zrywów nie licząc, a to do czegoś zobowiązuje. Kobiety i dzieci na wzgórza, mężczyźni za kosy i do boju, kto w Boga wierzy!
Konsumpcja:
Po ciężkich zmaganiach i przy dużych stratach własnych, udało nam się haggisa pokonać i już pokorny, powędrował na patelnię. Jego zaletą jest to, że nie potrzeba dodawać do niego tłuszczu, „suet” bez problemu załatwia sprawę smarowania, szybko osiągając właściwą temperaturę i całkiem nienajgorzej pachnąc. Na opakowaniu zamieszczona jest sugestia, że aby otrzymać prawdziwie szkocki smak, należy do haggisa dodać odrobinę whisky. Nie mamy whisky niestety, choć bardzo nas ciekawi efekt. Może kiedyś jeszcze powtórzymy eksperyment, tym razem zaprawiając potrawę kapką miejscowej gorzały…
Tak sobie patrzymy na powyższy obrazek i prześladuje nas nieznośne uczucie deja vu. Coś nam to przypomina, ale za cholerę nie jesteśmy sobie w stanie przypomnieć co. No nic – może jeszcze przyjdzie nam to do głowy. Póki co – konsumujmy.
Pod zębami chaos. Raz natrafiamy na twarde ziarnko kaszy, innym razem na gąbczasty kawałek płuca. Trudno się w tym wszystkim połapać i skupić na smaku. Smaku, który nie jest wcale taki najgorszy…* Całość jest przyjemnie pieprzna. Bardzo pieprzna nawet…
I nagle przychodzi olśnienie. Kaszanka! To smakuje i wygląda jak nasza kaszanka! Stąd wzięło się owo przejmujące uczucie deja vu. Zarówno smak, jak i wygląd przywołują na myśl dom i grillowaną kaszankę, za którą przepadamy.
Otrzyjmy jednak sentymentalną łezkę i przystąpmy do pisania wniosków.
Podstawowy wniosek jest taki, że również w gastronomii występuje zjawisko konwergencji* Potrawy nawet z dwóch końców świata, gdy stworzone będą ze składników podobnego pochodzenia (i nie mamy tutaj na myśli tych samych zwierząt, ale raczej podobną myśl przewodnią przyświecającą tym daniom) zbliżone będą do siebie w smaku i wyglądzie. Rzecz trywialna ale warta podkreślenia, w kontekście coraz częstszych wyjazdów naszych rodaków za granicę.
Dzięki temu prostemu odkryciu posiedliśmy klucz do haggisa, który jest tak naprawdę jedynie wariacją na temat klasycznej, środkowoeuropejskiej kaszanki. Mądrali, którzy w tym momencie chcieli by się pokazać i spróbować nas zaszachować stwierdzeniem, że przecież oryginalny haggis podawany jest w owczym żołądku, usadzamy przypomnieniem, że kaszanka podawana jest będąwszy wepchaną uprzednio do zwierzęcych jelit, czyli wszystko, że się tak wyrazimy, zostaje w rodzinie. Również sugestia dodawania whisky nie jest odległa od naszej plebejskiej tradycji spożywania kaszanki pod bimber, denaturat lub tanie wino. Co kraj to obyczaj, jednak struktura pozostaje niezmienna.
Podsumowując – haggisa nie należy się bać, haggis jest bliższy Polakom, niż by się pierwotnie zdawało, a wszystkim, którzy krzywią się na myśl o spożywaniu siekanych baranich płuc przypominamy, że pasjami jedzą zepsutą kapustę, nieświeże ogórki i piją skwaśniałe mleko.
Smacznego.
* Są jeszcze 400 gramowe, ale stchórzyliśmy i wzięliśmy mniejszą.
* Jako, że gastrofaza ma za zadanie uczyć i wychowywać, dowiedzcie się przeto i przekażcie rodzinie, że zjawisko konwergencji występuje głównie w przyrodzie np. w przypadku podobieństw anatomicznych ryb i waleni, które mimo, iż nie są ze sobą spokrewnione, zbudowane są podobnie, bo żyją w tym samym środowisku. (Co uwidocznione w polskiej nazwie balneoptera - „wieloryb”). Podobny mechanizm występuje w kulturze, gdzie narzędzia przyjmują kształt najlepiej przystosowany do spełniania założonych dla niego funkcji. Dzięki tej zasadzie kopaczki do ziemniaków w Andach i w Pierdzikowicach Małych pod Włodawą wyglądają bardzo podobnie. Dlatego, gdy magicznym sposobem prosty chłop z Podlasia trafi do państwa Inków w XV w, nie umrze z głodu bo zawsze sobie tych kartofli nakopie… Nieznajomość tego zjawiska prowadzi do wiary w teorie Daenikena i jemu podobnych.