2010-03-02

Gastrofaza grzebie w archiwach - marynowane jaja.

Witajcie,
Robiliśmy ostatnio porządek w naszym komputerze i, ku naszemu zdziwieniu, odkryliśmy dawno zrobione a potem zapomniane notatki z testu znanego brytyjskiego specjału - marynowanych jajek. 
Postanowiliśmy zatem odświeżyć sobie nieco wspomnień z czasów, gdy wycieraliśmy się po emigracjach, a Wam, drodzy Gastrofani, przedstawić test wyspiarskiej "przekąski" barowej znanej pod nazwą Driver's Pickled Eggs popełnionej przez Driver's Pickle & Vinegar Co. z Leicester

 
Wygląd opakowania:
Zwykły słój z zakrętką typu twist-off i naklejoną papierową etykietą, nie pozostawia wiele miejsca na zastanawianie się nad zawartością. Całość wygląda niepozornie i oldskulowo, co chyba jest efektem zamierzonym, bo podobno marynowane jaja to tradycyjny element wyspiarskiej szkoły barowych przekąsek. 
Buraczkowo-ponura tonacja kolorystyki etykiety udziela się i nam... (w sensie, że ponura, nie że buraczkowa).
Producent informuje, że w słoju pływa 5 jaj. Licząc na skandal, zaprzęgliśmy do pracy całą naszą szczątkową moc obliczeniową. Niestety - po wielokrotnych, dokładnych kalkulacjach i zużyciu wszystkich dostępnych palców u rąk i nóg - musimy przyznać producentowi rację, a naszym dzielnym nauczycielom matematyki podziękować za to, że byli w stanie doprowadzić nasz niepraktyczny, tępy, humanistyczny umysł do stanu, w którym policzenie 5 jaj pływających w przezroczystym słoju nie wymaga używania zaawansowanych maszyn liczących oraz nie zajmuje całego wieczoru...

 
Skład:
No, naprawdę... Nie spodziewaliśmy się Bóg wie czego, ale ten minimalizm zupełnie zbił nas z tropu.
Jaja na twardo, woda, kwas octowy (dla chemicznych purystów - C2H4O2), nieokreślone bliżej przyprawy - rozumiemy, że jest Wielki Post, ale bez przesady...
Zaciekawiła nas informacja, że 100 gramów produktu to 142 Kcal. Sprawdziliśmy. Tyle samo ma 1 jabłko, 30 gramowy baton Bounty lub 100 gramów parówek z indyka. Czy to dużo, czy mało - tego nie wiemy, bo nie zawracamy sobie głowy pierdołami. Nie musimy dbać o linię, bo przez nas wszystko przelatuje jak kapusta przez starą i niską babę (jak pisał Pratchett). Mimo to, raczej nie zalecamy zastępowania w diecie jabłek marynowanymi jajkami... 
UWAGA SKOCZKOWIE NARCIARSCY! Jedno marynowane jajo + dwa  łyki wody spod ogórków wyczerpią Wasz dzienny deputat 200 kalorii! 
Zwróćcie uwagę na dół etykiety, na informację dla alergików. "Zawiera jajo". Bawi Was to? Nas też, choć w sumie nie powinno, bo w dobie parówek sojowych, pewne rzeczy przestają być oczywiste... 
Za to już bezkarnie można drzeć łacha z tekstu poniżej ostrzeżenia dla alergików - można by pomyśleć, że firma, która produkuje marynowane jaja, wkłada je do przezroczystego opakowania i jeszcze nakleja na nie etykietę krzyczącą "Marynowane jaja!" powinna mieć większą wiarę w swoich klientów, a nie podejrzewać ich, że skoro na etykiecie narysowane są warzywa, to wbrew oczywistym przesłankom, sięgną po niego w nadziei, że kupują surówkę wiosenną lub składniki na zupę jarzynową.
A może właśnie Driver's Pickle & Vinegar Co. tak dobrze zna swoich klientów? 
Zgroza bierze na samą myśl...
 

Bliższa inspekcja produktu okazuje się być bardzo pouczająca. Od razu na myśl przychodzą nam lekcje biologii w podstawówce i wypełnione formaliną słoje w których pływały cuda typu "oko wołu" lub "etapy rozwoju żaby", gdzie oderwane od tekturki kijanki zataczały smętne koła w zmętniałej warstwie preparatu ścielącej się po dnie. Mmmm...
Uwielbiamy muzea historii naturalnej, a Driver's Pickled Eggs to taki muzealny preparat w wersji take-away. Wystarczy zerwać etykietę, postawić w kuchni przy cukrze i napawać się widokiem twarzy zaproszonych gości...

Otwieramy opakowanie:
Czuć ocet i nic poza tym. 
Jajka lśnią w świetle, jak kule z porcelany lub kości słoniowej. Żeby jeszcze dało się nimi zagrać w bilard...
Musimy się odsunąć, bo ocet coraz mocniej atakuje nasze powonienie...

Budda zwalcza zapach octu
Konsumpcja:
Czy zastanawialiście się kiedyś jak smakowałby zestalony ocet? Radujcie się, bowiem jedna z zagadek Waszego życia ulegnie właśnie rozwiązaniu!
Zestalony ocet smakuje jak marynowane jaja. 
Wiemy, że to trochę okrężna logika, ale lepiej nie jesteśmy w stanie tego ująć.
Smak jest ostry i drapiący w gardło, ale śliska powierzchnia jajek sprawia że przemieszcza się on szybko w dół, rozlewając uczucie pieczenia na całą górną część układu pokarmowego.
Same jajka piszczą pod zębami jak galaretka z nóżek i ślizgają się po talerzu tak, że trudno je trafić widelcem. Byłaby to nawet fajna zabawa gdybyśmy mieli 5 lat lub bylibyśmy tresowanym szympansem, ale po  kolejnym schyleniu się, żeby podnieść jajko-uciekiniera z podłogi, zaczynamy odczuwać rosnącą niechęć do marynowanych, niezapłodnionych kurzych komórek jajowych.
I chyba z wzajemnością, bo przełyk pali nas coraz mocniej...
Witaj zgago!
  

Wnioski: 
O brytyjskiej kuchni (a także o pogodzie i urodzie miejscowych kobiet) napisano już tyle, że aż głupio nam kopać leżącego, ale nie wypada nam nie zawrzeć żadnej konkluzji. 
Wikipedia informuje, że marynowane jaja to tradycyjna przekąska sprzedawana Fish & Chips shopach oraz, jako zakąska do piwa w barach. Zaraz, zaraz - zakąska do piwa? Miejscowe piwa faktycznie nie należą do elity, ale żeby je od razu zagryzać jajkami o smaku octu?
Dziwi nas, że to nie my, Polacy, naród żłopiący zaśmierdłe mleko, wcinający ze smakiem zepsutą kapustę i do tego chlejący wódę, wpadliśmy na ten pomysł, bo ewidentnie trzeba mieć mocno zamroczony umysł żeby tego dokonać...

  

Być może, gdzieś tam, za górami, za lasami jest kraina w której marynowane jajka nie smakują jak zwykły ocet, ale w tej konkretnej bajce w roli głównej występują Driver's Pickled Eggs, które są jak niedobre przyrodnie siostry marynowanego jajecznego Kopciuszka upchanego gdzieś na zakurzonym końcu półki w brytyjskim supermarkecie.