2010-01-14

Gastrofaza powraca (do morza) - Wątróbki Dorszowe

Czołem,
Kilka słów wstępu zanim ruszymy z kolejnym odcinkiem kulinarnego thrillera, jakim jest Gastrofaza.

Jakiś czas temu, zwróciliśmy się do Was, drodzy czytelnicy, z prośbą o nadsyłanie propozycji i sugestii dotyczących kolejnych testów. Za wszelkie maile i komentarze serdecznie dziękujemy. Jednak część z Was, postanowiła pójść o krok dalej i oszczędzić nam latania po sklepach, przesyłając różne różności, które, z braku lepszego słowa, roboczo nazwaliśmy "smakołykami".
Jedną z tych osób była Julia z Warszawy, która dostarczyła nam obiekt dzisiejszej gastro-autopsji.
Chwała jej za to! Dziękujemy!

To tyle, jeśli chodzi o kurtuazję - pora przejść do sedna, którym są dzisiaj Wątróbki Dorszowe wyprodukowane przez Zakład Przetwórstwa Ryb Lech z Łeby.


Wygląd opakowania:
Pucha jak pucha. Ta konkretna nie wyróżnia się praktycznie niczym spośród blaszanego peletonu konserw, który stanowi stałe, choć podlegające recyklingowi, tło naszego życia. Jedynym elementem, który może skupić na sobie naszą uwagę jest ruchoma, wymienna, tekturowa etykieta wsunięta pod metalowe ucho do otwierania.


Z tego typu rozwiązaniem spotykamy się po raz pierwszy i, trzeba przyznać, że dziwi nas to, bo możliwości, jakie takie podejście stawia przed dociekliwym i pełnym wyobraźni umysłem są niezliczone. Wystarczy jednym, łatwym ruchem usunąć etykietę i już można się bawić np. w kulinarną zgaduj-zgadulę - w sam raz na długie zimowe wieczory, gdy odetną Internet i telewizor (olaboga!), a z książek mamy do dyspozycji jedynie, wciśnięte pomiędzy kryształy na półce w kredensie: Katechizm Kościoła Katolickiego, starą, jednotomową encyklopedię PWN i drugi tom "Krzyżaków".
Sama etykieta, jak wiele z jej omawianych już poprzedniczek, nie wyróżnia się niczym szczególnym pod względem graficznym. Spotykamy tu te same, dobrze znane elementy: sugerowany sposób podania, gramatura, producent... Gdyby nie jej przenośność (może ktoś się pokusi o zrobienie takiego plugina do I-phone'a? 'I-Cod Liver 2.0'. Jeszcze chyba tylko tego nie ma.) zupełnie nie byłoby o czym pisać. A tak, można napisać, że jest przenośna. I wierszówka leci... (Nie żeby nam ktoś płacił, ale gdyby płacił, to by leciała).


Skład:
Wątroby z dorsza, przyprawy. Lakonicznie. "Nie interesuj się bo kociej mordy dostaniesz..." - jak mawia Lech z Łeby.
Lepiej nie drażnić Lecha z Łeby.



Otwieramy puszkę:
Chlup! Jak się szybko (lecz jednocześnie zbyt późno) zorientowaliśmy, Wątróbki Dorszowe zalane zostały pod korek. W związku z powyższym, fazę organoleptyczną naszego testu musimy zacząć od przeproszenia się ze szmatą do podłogi, ścierką do stołu i świeżą parą spodni...
OK.
Może to jest nasze zboczenie zawodowe, ale wyczuwamy coś jakby lekki zapach mielonki, przemieszany z zapachem ryb i tranu. Na szczęście wyrobiliśmy w sobie umiejętność selektywnego wąchania (musicie nam wierzyć - w tym biznesie to podstawa), więc zapach mielonki szybko przestał być odczuwalny.

Co się zaś tyczy wrażeń wizualnych, to bywało już gorzej. (Choć bywało i lepiej... Zawsze może być lepiej...)
Puszkę wypełniają cielistego koloru, nieregularne bryły, sprawiające nieprzyjemne wrażenie surowych. Już na pierwszy rzut oka widać, że mamy do czynienia z podrobami.

Konsumpcja:
Jest tłusto.
I to wcale nie w znaczeniu "Naklejka PIONEER na tylnej szybie, hery na żel i tatuaż z tygrysem! Tłusto!" Bardziej dlatego, że upiliśmy najpierw nieco oleju, którym zalane były rzeczone rybie flaki, a także dlatego, że wątroba dorsza sama w sobie jest tłusta jak.., jak.., jak coś bardzo tłustego. Czy pisaliśmy już, że jest tłusto? Bo jest...
Co do smaku i pozostałych wrażeń osiągalnych za pomocą paszczy, to chyba najłatwiej będzie nam przedstawić je w następujący sposób: weźcie nieco ryby w oleju, po czym dokładnie przeżuwszy, wyplujcie z powrotem na talerz. Operację powtarzajcie aż do uzyskania dokładnie rozdrobnionej, lecz jednocześnie zbitej w większe bryły, wilgotnej materii rybnej o konsystencji pasty. Połóżcie w głębszym naczyniu i zalejcie olejem (najlepszy będzie jadalny, ale silnikowy również się nada - ważne żeby był świeży). Porcje, uformowane w bezkształtne kawałki, konsumujcie rozsmarowując najpierw dokładnie na podniebieniu za pomocą języka. Każdy kęs obficie popijajcie olejem.


Wbrew informacjom na etykiecie, nie byliśmy w stanie wyczuć smaku jakichkolwiek przypraw.

Wikipedia informuje nas, że wątroba dorsza jest bardzo smaczna, i że jest specjałem, chętnie spożywanym do chleba jako pasta lub z ziemniakami. Nie chcemy zarzucać kłamstwa podstawowemu źródłu wiedzy dla połowy populacji naszej planety, ale być może rozmija się ono nieco z prawdą w tym punkcie. Gdyby nie fakt, że mamy już wyrobioną kontrolę nad odruchami oraz silny żołądek, trudno by nam było nie obejrzeć Wątróbek Dorszowych po raz kolejny. Jesteśmy przekonani, że w obie strony smakowałyby podobnie...
A może to tylko wina tego, że zasugerowaliśmy się informacją podaną na etykiecie, mówiącą że produkt przeznaczony jest "do bezpośredniego spożycia" i nieopatrznie spożyliśmy go bezpośrednio?
Zwalamy winę na Lecha z Łeby.


Wnioski:
Potrawy dzielą się na smaczne i zdrowe. Wątróbki Dorszowe zdecydowanie zaliczają się do tych drugich. Stanowią one źródło oleju z wątroby dorsza (szok!), który z kolei zawiera w sobie witaminy A, D, E oraz kwasy tłuszczowe omega - 3. Co prawda Gastrofaza zajmuje się przeciwnym od zdrowej żywności biegunem przemysłu spożywczego, ale nasza wiedza jest wystarczająca, żeby móc stwierdzić, że wątroba dorsza jest okrutnie wręcz zdrowa (pod warunkiem, oczywiście, że dorsz przed śmiercią nie nażarł się rtęci lub dioksyn z morza, lub że nie mieszkał w okolicach radzieckiego poligonu atomowego na Nowej Ziemi).

Co się zaś tyczy samej ryby, to okazuje się, że dorsz przez sporą część ludzkiej historii odgrywał rolę takiej Heleny Trojańskiej handlu. Wybuchały przez niego wojny (vide: wojny dorszowe), rewolucje (np. amerykańska), ludzie zdobywali fortunę i ludzie ginęli (choć to ostatnie akurat dziwić nie powinno, bo ludzie mają to do siebie, że im większa bzdura, tym więcej ich ginie).

Wszystko to opisane jest w tej książce, która pomimo tego, że jest pozycją o rybach, jest niesamowicie wręcz ciekawa. Do lektury, Gastrofani!

Ale dorsz to nie tylko koło zamachowe historii i potrawa (fish-and-chips i sztokfisz się kłaniają). To również przyrząd meteorologiczny.
Tak jest.
W Norwegii.


W najbogatszym kraju świata, siódmym największym eksporterze ropy, właścicielu ok. 1% wszystkich akcji giełdowych na świecie, wiesza się nadal zasuszonego dorsza pod sufitem i obserwuje w którym kierunku się przekręcił. Jak w lewo, to będzie lało, jak w prawo, to będzie pogoda. Lub na odwrót. Bez znaczenia, bo to przecież tylko SUSZONY DORSZ DYNDAJĄCY NA SZNURKU!

To tyle w kwestii ogólnodorszowych tematów. Zostawimy Was drodzy czytelnicy z ostatnią anegdotą wiążącą się z tą rybą.
Lernaeocera branchialis to największy po człowieku (to dzięki naszemu apetytowi na kwasy tłuszczowe omega - 3, gatunek ten w wielu miejscach bliski jest wymarcia. W związku z tym jedzenie wątróbek dorszowych, pod względem moralnym przypomina konsumpcję, dajmy na to, steków z pandy...) wróg dorsza. Ten kilkumilimetrowy skorupiak - pasożyt swoje dorosłe życie spędza przyczepiony do skrzeli dorsza. I nie byłoby w tym nic specjalnie strasznego - w końcu na wielu zwierzętach (w tym na nas) pasą się pasożyty - gdyby nie fakt, że Lernaeocera branchialis do kwestii bycia pasożytem podszedł w niemalże poetycki, żeby nie powiedzieć alegoryczny, sposób.
Otóż, po przyczepieniu się do dorszowych skrzeli zaczyna on wypuszczać "korzenie", za pomocą których penetruje układ krwionośny swego żywiciela, przy czym nie spocznie, póki nie dostaną się one do serca ryby. Właśnie tak. Lernaeocera branchialis żywi się krwią kradzioną wprost z ciepłego i otwartego serca dorsza. Pewnie dlatego dorsze słyną wśród ryb z melancholii, skłonności do popadania w smutną zadumę i anemii.
Jakiś sprawny poeta mógłby napisać na ten temat wiersz.

Płacze dorsz, a łzy jego
Zwiększają zasolenie morza


Czy smutek spowodowany

Zawodem ze strony węgorza?


Dół dorsza większy, ciemniejszy

Niż atlantyckie głębie


O dorszu czemu żałość

Wciąż gości na Twej gębie?

Dorsz czarne oko zamyka

Lecz nim go złamie paraliż

Wyszepcze jeszcze cicho

"Lernaeocera branchialis"


Czy coś w ten deseń.

Nie ma za co

P.S. Głosowanie wciąż trwa. Jeśli nie oddałeś/oddałaś jeszcze głosu na Gastrofazę, zrób to już teraz!